piątek, 6 lutego 2015

Sen

Co piątek to samo. Dziecko nie chce spać.
Jakby usłyszało gdzieś, że gdy przychodzi weekend, mimo ogromnej pokusy wyspania się po całym tygodniu szkoda czasu na spanie. 

Jest karnawał, są imprezy, bale i dancingi. 

Mija druga godzina "usypiania". Najpierw pojawiają się dylematy lokalizacyjne: łóżeczko, jednak nie łożeczko, dywan, łóżko rodziców. Oczywiście mama musi być. 
Jest dziś towarzyszem zasypiania. 
Ok, jest i leży nieruchomo. Początkowo odpowiada na próby zagadywania: "mamaaaa?" - sprawdza mnie. Chwila ciszy. "Papa mama" - słodko, miło mi. Cisza znów...

W myślach piekę pierwszy w życiu chleb, następnie rozwieszam pranie. Włączam zmywarkę. Na kartce spisuję, co trzeba jutro kupić. Jeśli nie będzie mrozu, umyję okno na rano. Później pojedziemy do Ikei. 

"Mamaaaaaaa?" - jestem cały czas. Dziecko czule cmoka na dobranoc i przewraca się na drugi bok. Odpływam razem z nim. Po 15 minutach budzę się, światło zapalone - "Mamaaaaa pies"- wybiera maskotkę, która będzie z nami zasypiać. Staś śpiewa maskotce kołysanki, później naśladuje głosy połowy mieszkańców farmy McDonalda. Wygląda na to, że idzie ku dobremu - zaśnie w maksymalnie 10 minut. 

I w tym momencie uświadamiam sobie jak wielkie pokłady cierpliwości w sobie odnalazłam. Druga lekcja macierzyństwa. 
Pierwszą jest uczucie bezgranicznej miłości.  
Gdy wróciliśmy ze Stasiem ze szpitala, nie spaliśmy dwie noce. Nie dlatego, że płakał. Nie był głodny. Nie spaliśmy, bo nie mogliśmy się na niego napatrzeć. Po prostu nie spaliśmy z miłości. Następnie przyszedł moment, że gdy w ciągu dnia spał zbyt długo chcieliśmy by się obudził. Przytulić go, ponosić na rękach. 

Rok później - dziecko biega przez połowę doby. "Liczę" na jedyną już, okołopołudniową drzemkę. Wtedy przygotuję obiad i nadrobię zaległości w prasowaniu. Powinnam zmieścić się w czasie. Wychodzę więc na spacer, kołysanie w okolicznościach przyrody sprzyja zasypianiu.

Pół roku później. Doba staje się za krótka. Dla mnie. Cieszę się, że moje dziecko jest ciekawe świata. Jest nam razem wspaniale. Czas tylko dla nas. Gdy Stasia dzień się kończy mamy z mężem czas tylko dla siebie. Oprócz tego nadrabiam wszelkie zaległości domowe, oddaje się przyjemnościom sportowym i przygotowuję nas do dnia następnego. Łapię się na tym,że kiedyś te 24h całkowicie były podporządkowane Jemu, teraz dzielimy czas na życie rodzinne i obowiązki. 
Taka kolej rzeczy. Nie ma się czym martwić: wszyscy są szczęśliwi i żadnemu z nas niczego nie brakuje. 

Jakiś czas temu dobiegła mnie smutna wiadomość. 7-letnia córka kolegi z podstawówki poważnie zachorowała. Od kilku miesięcy jest w śpiączce. Rodzice i lekarze codziennie walczą o jej zdrowie. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co czują. Jak bardzo zdeterminowani są do walki o swoje dziecko. Gdy tak niewiele zależy od nich. 
Niestety takich historii jest coraz więcej wokół nas. Uczą nas pokory, czerpania radości z trwającej chwili. Pomagają w wyborze priorytetów. Uświadamiają, jak błahe sprawy urastają do rangi problemu. Czasami głupio mi za to. Kilka domów dalej mieszkają ludzie, których największym marzeniem jest zobaczyć znów uśmiech na twarzy swojego dziecka!
Wierzę, że ogromną miłością i wiarą pomogą obudzić się swojej małej córeczce. Wierzę w ludzi, którzy są gotowi pomóc. 

fot. Pinterest


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz